środa, 18 stycznia 2017

Fajnie, mamo. ~ XI Bal Arsenału ~


CZWARTEK

17:00
... mamo proszę, mamo błagam, pozwól mi jutro nie iść do tej szkoły, no weź, no to tylko jeden dzień, ja przecież z niczym nie zdążę, jeszcze wieczorem mamy iść do tej opery, weź no, nie wyrobię się, przecież ja chcę tylko rozwijać swoje pasje, realizować marzenia i ambicje, mamo, przecież ja nie zamierzam siedzieć i się obijać, będę szyć, naprawdę, mamo, to jest ciężka praca, zobacz ile jeszcze mam do zrobienia, błagam cię, zrobię co chcesz, wyrzucę śmieci, rozładuję zmywarkę, pranie powieszę, nawet pokój posprzątam jak chcesz, tylko no weź, no proszę, to tylko jeden dzień, nic nie stracę, naprawdę, no mamo, no nie, no czy ty mnie jeszcze w ogóle kochasz, bo chyba nie, myślisz tylko o sobie, no weź no...

21:30
BOŻE MAMO KOCHAM CIĘ RATUJESZ MI ŻYCIE DZIĘKUJĘ

23:00
Dobra, Asia, połóż się dzisiaj spać trochę wcześniej, żeby jutro wstać o 6:00 i pożytecznie wykorzystać cały dzień


PIĄTEK

10:00
Damn

10:30
Z niezwykłą dokładnością zaczynam odkurzać mieszkanie, pamiętając o absolutnie wszystkich jego kątach, myję lustro w łazience.

11:30
Przypadkiem trafiam na bardzo interesujący program o dzikich zwyczajach agamy kołnierzastej

12:00
W sumie dawno już nie grałam na ukulele, ciekawe czy coś jeszcze pamiętam

12:30
Dobra, Asia, weź się w garść, musisz dzisiaj uszyć dwie rękawiczki, wszyć rękawki i zapięcie do sukni, skończyć ozdabianie dołu i jeszcze do tego wymyślić, co zrobić z włosami. Chociaż w sumie do tego wieczornego wyjścia do opery masz jeszcze trochę czasu, więc na spokojnie...

14:00
Co jest właściwie ważniejsze: haftki w sukni zapinanej od przodu, która na szpilki będzie się raczej słabo trzymać i jeśli się odepnie to będę spalona, czy własnoręcznie uszyte rękawiczki, mimo że mam już jedne balowe z allegro...

No jasne, że rękawiczki, zapięciem się zajmę, jak już wrócę z tego Oniegina (polecam, swoją drogą).

18:10
*wychodząc do opery* Nie no, w sumie to całkiem sporo dzisiaj zrobiłam, wszyłam aż dwa kciuki, resztę zrobię jak wrócę, a suknię po prostu zostawię na jutro, przecież bal jest dopiero o 19:00

21:45
*w czasie przerwy* Phi, zdążę ze wszystkim!

23:20
*po powrocie z opery* Boże, ale jestem śpiąca...

00:00
Umieram, te rękawiczki mnie wykończą, jeszcze włosy muszę zakręcić...

2:00
Czołem opieram się o maszynę, a na uszach mam słuchawki z głośną muzyką, mającą mnie powstrzymać przed zaśnięciem. To właśnie ten moment, w którym sama siebie zaczynam pytać o to, co właściwie aż tak pasjonującego było w tym dokumencie o dzikich zwyczajach agamy kołnierzastej, że odciągnął mnie on od szycia wtedy, gdy była na to właściwa pora. Ale ok, jedną rękawiczkę już zrobiłam, teraz druga...

Nie no sorry, idę spać, bo nie wstanę, zrobię ją jutro, razem z suknią. A teraz jeszcze te papiloty...

Albo i nie, w sumie włosy chyba też jutro zakręcę.

fot. Marcin Żurek

SOBOTA

9:00
Jedźmy z tym koksem.

11:00
Druga rękawiczka skończona.

13:00
Ooo, dobra, jeden rękawek jest nawet git, ale krawędzie wykończę później, najpierw drugi.

15:00
Nie mogę patrzeć na te głupie kokardki.

17:00

Od ręcznego przyszywania tych bufek standardowo mam mocno pokaleczone palce, prawie każdy tymczasowo owinięty plastrami, żeby nie pobrudzić sukni. Stoję przed lustrem w łazience i rozwijam papiloty. Przeczesuję loki palcami i zastanawiam się, jak je ułożyć bez użycia lakieru, bo cały zużyłam wczoraj przed operą. I jak ukryć fakt, że moje doczepki są trochę za bardzo rude?

17:30
*w metrze* Boże czy ja o niczym nie zapomniałam? Nie będę mogła się po nic wracać, przecież to za daleko. Ech, chyba wszystko mam, ale dlaczego wciąż odnoszę wrażenie że jednak o czymś zapomniałam?

18:00
I znów maraton przez zasypane śniegiem Łazienki. Oczywiście za nic mam fakt, że regulamin parku zabrania łażenia po trawnikach, jest środek zimy, są zaspy nie trawa. W jednej dłoni pokrowiec ze strojem, w drugiej torba z dodatkami. Koszulę i staysy założyłam już w domu, żeby na miejscu już tylko przebrać się w suknię, poprawić improwizowaną fryzurę i z gracją i wdziękiem wkroczyć do salę balową

jedno z nielicznych zdjęć, na których widać sukienkę w całości. Ta srebrno-niebieska po lewej, noszona tego wieczora przez moją koleżankę, jest tą samą, którą miałam na sobie w zeszłym roku, oczywiście po kilku przeróbkach
fot. Wojciech Kuhn
Gdy wchodzę do Podchorążówki, wciąż nie ma zbyt wielu osób. Śpieszę się jednak do damskiej garderoby, ciągle muszę jeszcze zrobić kilka szwów. Widzę inne panie w prawie gotowych już toaletach, robi mi się nieco głupio, że ja mej sukni wciąż właściwie nie skończyłam. Ręcznie i dosyć pospiesznie fastryguję brzegi rękawków, żeby trzymały właściwy kształt. Kiedy zaczynam sznurować się w jako tako wykończonej już sukni, pod nosem szepczę ciche słowa modlitwy o to, by stanik, trzymający się zaledwie na zdradliwe haftki, nie odpiął się w czasie tańca. I by żadna z ręcznie i niezbyt starannie przyszywanych kokardek się nie odpruła. Tylko tyle, Panie Boże. Tylko tyle.

O, a tak właśnie Asiełe wyglądało przez zasaniczą większość balu (mój wzrok mówiący "błagam niech nic się nie rozpruje") fot. Wojciech Kuhn

fot. Wojciech Kuhn

Wchodząc gotowa do sali czuję już to coś, co czuje się zawsze w takich sytuacjach, tę dziwną, dobrze już znaną mieszankę szczęścia, niesamowitości i odrealnienia, zupełnie jakbym oto nie stała właśnie w istniejącym miejscu, lecz przeniosła w rzeczywistość jakiegoś filmu, bajki. Niezwykłe uczucie, trudne do opisania.

fot. Piotr Żurek

Wnet wszystko zaczyna dosłownie płynąć, niczym muzyka z wczorajszej opery. Kolejka po karneciki, wielkie wejście Cesarza, prezentacja debiutantek, polonez. Muzyka gra, utwory przechodzą jeden w drugi, niektóre już znam, inne są zupełnie nowe. Zaczynam wirować w tym wszystkim, zauroczona tą niezwykłą magią, zupełnie jakbym po raz pierwszy brała w czymś takim udział. Niektóre tańce sobie odpuszczam, chcę też móc przez chwilę z boku przyjrzeć się czarom, jakie oto mają miejsce na moich oczach. Niesamowicie cieszy mnie to, że ten wieczór faktycznie wygląda jak film.
fot. Wojciech Kuhn

fot. Wojciech Kuhn

Raz, dwa, trzy, czas kołysze się z wolna, jak lekki takt walca. Moje nogi zaczynają już o sobie przypominać i w sumie nic dziwnego, że mają dość, jednak z niebywałą łatwością udaje mi się ten fakt zignorować i tańczyć dalej. Raz, dwa, trzy.

Zupełnie nie wiem w którym momencie sala zaczyna pustoszeć.

1:45
Idę przez pogrążone w mroku styczniowej nocy łazienki. Od nieba ciemniejsze są chyba tylko rysujące się na jego tle kształty łysych drzew. Przez szary woal chmur przebija się zimne światło księżyca i pada na zostawiane w śniegu ślady moich ciężkich butów. Nogi wciąż bolą, to prawda, ale jakoś mimo tego nie żałuję, że podczas całego balu nie usiadłam prawie wcale.

2:40
Biorę łyk lodowatej herbaty, którą zrobiłam sobie jeszcze przed wyjściem, i kładę się do łóżka. Z początku nie mogę zasnąć i nie wiem, w którym właściwie momencie mi się to udaje. Nie pamiętam, co mi się śni.


NIEDZIELA

13:00
Asia w piżamie. Na głowie afro, pozostałość po wczorajszych lokach. Oczy podkrążone, chwalę niebiosa za to, że mimo zmęczenia nie zapomniałam o zmyciu makijażu przed snem. Stopy bolą mnie jeszcze bardziej, jestem głodna i najedzona jednocześnie, wmuszam w siebie tylko miskę płatków z mlekiem. A gdy wieczorem siadam do książek i próbuję zacząć się czegoś uczyć, łzy dosłownie same napływają mi do oczu. Mama pyta, jak było.

Fajnie, mamo.


Nie wiem czemu, ale to zdjęcie, choć rozmazane, podoba mi się chyba najbardziej
fot. Wojciech Kuhn