piątek, 1 stycznia 2016

Długi i nudny wywód egzystencjalny

   Życie jest ciężkie.
   Ciężkie i pełne niespodziewanych, zaskakujących wręcz zwrotów akcji. Tak wiele rzeczy możemy planować, o tak wielu chwilach możemy marzyć, ale w gruncie rzeczy całkowicie przewidzieć nie możemy niczego. Bo nie ważne, jak bardzo byśmy się starali i jak wielu sposobów byśmy próbowali, by przejąć nad naszym życiem całkowitą kontrolę, ono i tak wymknie nam się z rąk i pójdzie własną drogą. I nawet nie zauważymy, jak minie rok.


Zdjęcie zupełnie niepowiązane z tematyką posta, ale osobiście uważam, że jest to jedna z najbardziej surrealistycznych fotografii, jaka kiedykolwiek została zrobiona. Wykonane chyba w pierwszej dekadzie XX wieku (może to być nawet 1900 rok), przedstawia start balonów na gorące powietrze podczas Wystawy Światowej w Paryżu.

   Dużo się działo. Być może nie tutaj, na blogu ha ha ha, ale ogólnie, w tym moim cichym, prywatnym życiu, które przez miniony rok uległo bardzo wyraźnemu "skostiumizowaniu". Wprawdzie kiedy na początku grudnia 2014 nauczyłam się obsługiwać maszynę i pojawiły się pierwsze pomysły na założenie własnego bloga, byłam święcie przekonana o tym, jak wiele będę robić w 2015. Chciałam zupełnie sama i od podstaw uszyć edwardiański gorset, potem suknię, w lato kostium kąpielowy i suknię na krynolinie, we wrześniu zaś zabrać się za osiemnasty wiek i polonezkę i... i... i...
   Pojawił się październik. A ja miałam tylko pantalony, kapelusz i kostium kąpielowy. Przez dziesięć miesięcy udało mi się zrobić TO. Gdzieś tam, w głębi serca czułam lekkie rozczarowanie i smutek, ale w gruncie rzeczy byłam w pełni świadoma tego, że zrobiłam właściwie wszystko, co mogłam, by zrobić jak najwięcej.
   Największą przeszkodą do regularnego i skutecznego pogrążania się w świecie historii mody jest dla mnie bez wątpienia szkoła. Za dużo nauki. Za dużo przedmiotów, które po prostu nie są mi do niczego potrzebne. Za dużo wchłaniania suchych faktów, które i tak wylecą mi z głowy po kilku minutach i już najpewniej nigdy więcej do niej nie wrócą. Po co mi to wszystko? Żeby mieć papierek. Papierek z kolumną ładnych, wyraźnych cyferek, które już niedługo decydować będą o mojej przyszłości. CYFERKI. Cyferki w dzisiejszych czasach kontrolują wszystko i wszystkich, cyferki są wodą napędzającą ten kapitalistyczny młyn i przepływającą przez kalkulacje komputerowego systemu rekrutacji do szkół i uczelni.
   A potem nadchodzą wakacje. Nie ma już cyferek. Można robić, co się chce.
  No właśnie nie do końca! O dziwo, odpoczynek potrafi być niestety równie czasochłonny, co nauka. Nie uważam szycia za coś bardzo męczącego, wręcz przeciwnie, ale ponoć prawdziwy odpoczynek pojawia się wtedy, gdy nie robimy nic, zupełnie. Więc odpoczywałam. I nic nie robiłam.
   Od września postanowiłam jednak wziąć się za siebie. Zamierzałam pisać regularnie, co najmniej raz, a nawet dwa w miesiącu. Chciałam też nareszcie wypracować sobie jakiś konkretny styl prowadzenia bloga, tematy postów i sposób ich pisania, wprowadzić jakąś systematykę, zrobić cokolwiek, by Filiżanki przestały wreszcie wyglądać tak niechlujnie, jak wyglądają. No i znowu nic z tego nie wyszło. Ponownie zostałam bez mojej zgody przytłoczona przez puste cyferki, które zaczynały mnożyć się wokół mnie z nawrotną prędkością. 
   W tym wszystkim ciężko się szyje. W środku tygodnia trudno jest mi tak po prostu usiąść przed maszyną i wziąć się za robienie sznurówki, kiedy widzę leżący za mną stos podręczników, które wciąż nie dają mi o sobie zapomnieć. I tak na szycie udało mi się wyznaczyć jeden dzień w tygodniu. Jeden dzień. Jak wiele można w ten sposób zrobić, jak wiele dokonać? 
   No właśnie.
   W październiku do mojej świadomości dotarły trzy ważne wiadomości. Pierwsza z nich wieńczyła tegoroczną edwardiańskość porażką. Nie wyszło niestety. Zamierzałam uszyć sobie letnią suknię spacerową i pobiegać w niej gdzieś po Warszawie. Jak się jednak można domyślać, październik nie jest najlepszym miesiącem na szycie sukni letniej, zwłaszcza gdy wciąż nie ma się odpowiedniego ku temu gorsetu. Postanowiłam więc przełożyć to na "później", zobaczymy jeszcze na kiedy konkretnie.
   Drugim faktem była informacja o X Balu Arsenału. Nareszcie coś w Warszawie! Nareszcie będzie bal, długie suknie, rękawiczki, karneciki, tańce... Tylko trochę szkoda, że w 1796 roku. Niestety, po moich poprzednich przygodach z regencją (o których z całego serca chciałabym zapomnieć) wyciągnęłam jeden ważny wniosek: moja figura nie za bardzo lubi się z sukienkami z podniesioną talią, ponieważ wyglądam w nich jak ciężarna z garbem na plecach. Nie mniej jednak, postanowiłam z radością wziąć udział w moim pierwszym w życiu prawdziwym balu- przecież tu nie chodzi tylko o sukienkę, lecz przede wszystkim o zabawę w zupełnie innej, bajkowej epoce i o poznanie tych wszystkich niesamowitych ludzi, których do tej pory znałam tylko ze zdjęć. I tak właśnie od października walczę sobie powoli z empirową talią, próbując w jakiś sposób wyrobić się jednak przed 16 stycznia (do zobaczenia ;))
   A potem jeszcze Pszczyna. I tiurniury. Kurczę, ale będzie super! Od razu zaczęłam planować suknię i nowy gorset (który tym razem na pewno dam radę zrobić, słowo!), wyobrażać sobie całą imprezę minuta po minucie i... I właśnie, dopiero wtedy spojrzałam na mapę. Od początku wiedziałam, że Pszczyna leży "gdzieś na południu", że trzeba będzie jechać pociągiem, no ale to przecież nie aż tak daleko etc etc. No więc jednak daleko. Bo jak spojrzymy na Kraków, obok na Katowice i na Czechy pod nimi, to Pszczyna będzie gdzieś tak najbliżej tego ostatniego, czyli, jak by to ująć... DALEKO. Nie wiem więc jeszcze, jak dokładnie zamierzam jednego dnia dotrzeć z tiurniurą do pięknej i słonecznej Pszczyny, a następnego z pieśnią na ustach wrócić do Warszawy i jeszcze do tego w poniedziałek iść do szkoły z wzorowo wykutymi lekcjami, ale przecież skoro inni dają radę, to czemu ja miałabym nie dać?
   Grudzień. Tępo życia przyspiesza. Szkoła, prezenty, szycie. Szkoła, choinka, szycie. Szkoła, nowy szalik, szycie. Dopiero niedawno dotarł do mnie fakt, że minął rok. Rok szycia. Rok bloga.
   Minął rok, a ja już nie wyobrażam sobie następnego bez codziennego sprawdzania strony głównej bloggera z nadzieją, że ktoś może dodał nowy post.  Bez czytania postów innych kostiumerek, opublikowanych wprawdzie pięć lat temu, ale wciąż tak samo ciekawych i aktualnych. Bez nieustannego bałaganu w pokoju i nitek na skarpetkach. Bez wydłubywania szpilek z pościeli. Bez radosnego trajkotania mojej maszyny do szycia w środku nocy. Bez dopatrywania się błędów we wszystkich filmach kostiumowych, jakie oglądam. Bez uczenia się po nocach do klasówki z historii i tej myśli, nagle pojawiającej się w głowie: "Jeju. Ale to ciekawe".  
   Było ciężko. Bardzo ciężko. Nie udało mi się spełnić nawet połowy moich marzeń i planów. Zupełnie przygniotły mnie wszystkie moje obowiązki i świadomość tego, że z biegiem lat będą się one tylko namnażać. Ale nie mogę, po prostu nie mogę wyrzec się tego, że mimo wszelkich trudności 2015 był jednym z najlepszych lat w moim życiu. 
   Każdy nowy kalendarz niesie ze sobą zapowiedź zmian, zmian mniejszych i większych. Ale kiedy dokładnie rok temu, oglądając rozpylające się wśród gwiazd barwne światła fajerwerków, po raz pierwszy kliknęłam pomarańczowy przycisk "Opublikuj", nie śmiałabym przypuszczać, że zmiany te będą tak duże, tak znaczące i tak pozytywne. Że tak wiele się nauczę, nie tylko w szyciu i kostiumologii, ale i w życiu prywatnym, w podejmowaniu decyzji, organizowaniu własnego czasu.
   Jakieś plany na przyszły rok? Eee tam... Życie i tak zrobi wszystko po swojemu. Ja chcę tylko wreszcie nauczyć się w pełnie cieszyć z tego, że żyję życiem w pełni nieprzewidywalnym, zaskakującym i nieprawdopodobnym. Że wciąż spotykam się z nowymi porażkami i komplikacjami, które działają jak szczepionka- uodporniają na siebie same. Że zewsząd otacza mnie wielkie grono niesamowitych ludzi, których część być może będę mogła już za dwa tygodnie poznać osobiście. Że mam najbardziej magiczną pasję na świecie.
   Dziękuję wszystkim tym, którym kiedykolwiek udało się dotrzeć do moich Filiżanek i którzy poświęcili choć trochę czasu na to, by coś w tym moim blogowym bagienku przeczytać (pozdrawiam również moich kochanych odbiorców z Peru i Kostaryki :*). Naprawdę, jestem jeszcze na tym etapie entuzjastycznego blogowania, kiedy niezmiernie cieszę się z każdego pojedynczego wyświetlenia, a z komentarza nawet jeszcze bardziej. Z całęgo serca dziękuję więc wam za to, że jesteście nawet wtedy, gdy mnie tu nie ma i zawsze macie dla mnie tyle miłych i ciepłych słów.
   Z całego serca życzę wam wszystkim szczęśliwego Nowego Roku. Dużo cierpliwości do świata i samego siebie, żeby ważne dla was cyferki zamieniły się w jeszcze ważniejsze liczby. Wielu promocji w pasmanteriach, mniej głupich pytań typu: "Czy panie są z teatru?". Żebyście zawsze czuli się docenieni w tym, co robicie i aby zawsze byli przy was ludzie, których szczerze bawi i interesuje wasza pasja, bo to... to... to...
   Bo to jest, jak już wspomniałam, chyba najbardziej magiczna rzecz na świecie.

Pozdrawiam was wszystkich serdecznie,
Sio 

PS: W szczególności chciałabym podziękować wszystkim tym kochanym duszyczkom, które w akcie heroizmu postanowiły dobrnąć do samego Post Scriptum ;) 



 

14 komentarzy:

  1. Jeśli chodzi o Pszczynę, to gdybyś zarezerwowała bilet na intercity odpowiednio wcześnie, żeby było tanio, to dojazd z Warszawy do Katowic zajmie Ci 2,5 godziny, a z Katowic do Pszczyny 40 minut :) Ja jestem ze Śląska, więc jeśli zdecydujesz się na przyjazd, to odezwij się do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję rocznicy :D Nie wiem czy to pocieszy, ale mi również w szyciu przeszkadzała szkoła i cyferki - i tak samo próbowałam różnych sposobów na zorganizowanie się, m.in szycia tylko w soboty. Ale raz mi coś wypadło, innym razem nie miałam weny, a jeszcze innym akurat skończyła mi się nitka, a do najbliższej pasmanterii #$*@*& daleko :P No i doszłam do jednego wniosku: skoro to jest moja pasja, coś, co czyni mnie szczęśliwą, to czemu mam to ograniczać do jednego dnia? Teraz potrafię nie nauczyć się na sprawdzian (heh, a maturka się zbliża), bo czytam jakiś fascynujący artykuł o danej epoce, zdarzyło mi się też zaspać po całej nocy szycia a nawet wszystko olać, obowiązki szkolne i domowe, żeby szyć, kiedy dopadnie mnie szalony atak weny. Albo wenę zabieram ze sobą, zdarzyło mi się zaplatać zapięcia do bluzki (wiem, dziwnie brzmi :P) na lekcji w szkole :D I może mam trochę gorsze cyferki na papierku, ale mam zdecydowanie lepsze samopoczucie, mnóstwo nowych znajomych i wiele wspomnień. Tak więc, nie przejmuj się "standardami" a żyj po swojemu, wszystko da się pogodzić ;)
    A tak już na mniej poważnie, mega się cieszę że jedziesz na bal arsenału :D I doskonale znam ból dojazdowy, na pszczynę się pewnie nie wybiorę właśnie z powodu dojazdu (heloł, kto mi chce pożyczyć prywatny samolot na jeden dzień? ) A szkoda, nawet zaczęłam się przekonywać do tych okropnych kuperków :P Najgorsze uczucie ever to jak wydajesz więcej kasy na bilet pociągowy niż na bilet balowy :P
    PS. Tak trochę z innej beczki, ale strasznie podoba mi się wygląd twojego bloga i nagłówek, są takie... awww <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo pocieszające, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią się w taki sposób oddać swojej pasji!! Ale ja tak właśnie nie do końca umiem, zaraz mnie łapią wyrzuty sumienia i prędzej czy później ląduję przy biurku z laptopem i podręcznikami. Ale ja się, przyznam szczerze, nawet lubię uczyć niektórych rzeczy, lubię czuć się mądra i "oczytana", ale po prostu za nic nie jestem w stanie pojąć, na co mi potrzebna ta cała fizyka, geografia i inne bzdety, skoro one po prostu i tak zaraz wylecą mi z głowy :') ALE, jak już będę na studiach (o ile mnie przyjmą :D) i nie będzie już ani pana Newtona ani rzeźby młodoglacjalnej, to wtedy dopiero zacznę dbać o swoją edukację i rozwój kulturalno-artystyczny w równym stopniu.
      Ja z Pszczyną mam jeszcze jeden, bardzo poważny problem- ja jestem jeszcze niepełnoletnia, ja najpierw muszę przekonać moją mamę, żeby mnie w ogóle puściła samą na drugi koniec tego pięknego i jakże bezpiecznego kraju :) A zważywszy, że ja się gubię nawet w supermarkecie, nie będzie to wcale takie proste zadanie :P
      Dziękuję, ktoś to nareszcie docenił! <3 Tak się starałam, naprawdę dziękuję, dziękuję, dziękuję <3 To tło znalazłam gdzieś w odmętach googla, a nagłówek jest inspirowany opakowaniem cukru z Biedronki :')

      Usuń
    2. Też miałam problemy z dojazdem przed 18 :P Ale zawsze możesz się umówić z kimś, kto np. jedzie przez warszawę, i stamtąd już jechać razem, wtedy może mama będzie też przychylniejsza :P A na bal szkocki się wybierasz?
      Chętnie kupię ten cukier, jeśli ma taką ładną oprawę graficzną jak twój blog <3

      Usuń
    3. Nie, na bal szkocki już nie dam rady :/ Ale może za rok spróbuję :D

      Usuń
  3. Cyferkowe szaleństwo :D
    To co mogę Ci powiedzieć od siebie, to to, żebyś się tak cyferkami nie przejmowała, a robiła to co kochasz, bo czas przeminie, a cyferki nadal będą.
    Teraz mniej filozoficznie :P Nie warto się ograniczać do jednego dnia (bo to teoria), lepiej jest robić coś codziennie (choćby zrobić jeden szew, ustalić sobie minimum z minimum), a nagle się okaże, że zrobiłaś więcej niż zamierzałaś.
    Im masz więcej obowiązków, tym masz więcej czasu. W pewnym momencie okazuje się, że całkiem miło haftuje się podczas długich wywodów nauczycieli (jednocześnie ich słuchając :) do niczego nie zachęcam), a pięciominutowe przerwy lub inne drobne luki można poświęcić na odrobienie zadań i naukę. Nagle okazuje się, że wracasz do domu i masz kilka godzin wolnego :D serio serio

    Wszystkiego najlepszego na ten nowy rok i gratulacje roczka blogowego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest :) Zdarzyło mi się kiedyś przesłuchać pół "Folwarku Zwierzęcego" ręcznie robiąc tunele na fiszbiny i nie ukrywam, było to bardzo przyjemne i odstresowywujące zajęcie :D
      Dziękuję ślicznie i wzajemnie! :D

      Usuń
  4. Wielokrotnie podczas czytania Twojego wpisu i komentarzy uśmiechałam się do monitora! :D Dziękuję Ci :) Zgadzam się z Tobą i doskonale rozumiem, bo ja też czuję się trochę zażenowana w związku z tym, że wiele z moich kostiumowych planów nie urzeczywistniło się. A tyle chciałam zrobić w 2015 roku, tyle rzeczy uszyć. Na wydarzeniach kostiumowych nawet nie planowałam być, bo wiedziałam że mi się to nie uda... Życie.. Na wakacjach to myślałam, że będę mieć już kilka skończonych sukienek (śmieszne...), a ja tylko jedną zaczęłam szyć... Podziwiam Cię, że wyznaczyłaś sobie jeden dzień w tygodniu na szycie. Ja po całym tygodniu jestem tak zmęczona, że nie chce mi się dosłownie nic. Kiedyś zdarzało mi się też coś rysować dla relaksu, ale teraz? Najpierw musiałabym porządnie wypocząć i dopiero wtedy zabrać się za robienie czegoś od siebie. Jeszcze rok temu, gdy szyłam kilka pierwszych rzeczy (i na tym etapie utknęłam) chciało mi się szyć w weekendy. Teraz nie mam na to albo czasu albo wolę sobie po prostu ,,ponicnierobić”. Chciałabym mieć czas na realizowanie moich pasji, zainteresowań, pomysłów... To jest takie przygnębiające, nie znoszę takiego życia z dnia na dzień, tego pędu, nie wiadomo do czego. Do cyferek – jak to trafnie ujęłaś... Myślę jednak, że samo to, że chcemy działać, mamy marzenia i staramy się do nich dążyć jest już połową sukcesu. Różnie to może wychodzić, nie zawsze się udaje, tak jak byśmy chcieli... Ale dobrze mieć jakąś pasję, na przykład taką, jak ta nasza kostiumowa, to nadaje życiu sens :) Poza tym, jak napisałaś, jest to najbardziej magiczna pasja na świecie <3 :)

    A w Nowym Roku życzę Ci spełnienia wszystkich kostiumowych i niekostiumowych marzeń! I jak najwięcej wolnego czasu na szycie :) I nie pozwól szkole, żeby Cię przytłoczyła! :) Szkoła kiedyś się skończy, cyferki przestaną być ważne, a taka pasja to pasja na całe życie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokładnie :) Mi też po całym tygodniu też nic się już nie chce, więc po południu w piątek włączam sobie film, wyjmuję maszynę i po prostu sobie odpoczywam wśród nitek i skrawków materiału. To przykre, że masz tak mało czasu na rysowanie, ja mam tak akurat z książkami. Od ósmego roku życia czytałam średnio jedną książkę tygodniowo, a potem próbowałam napisać własne Wielkie Dzieło. A teraz? Nie tyle nie chce mi się już pisać nawet najkrótszego posta na blogu, a ostatnią książkę z własnej woli przeczytałam chyba na początku wakacji. Teraz wolę po prostu obejrzeć film, co jest mniej wymagającą i czasochłonną czynnością.
      Dziękuję serdecznie! <3

      Usuń
  5. Gratuluję blogowej rocznicy, miło jest znowu przeczytać Twoją notkę :).
    U mnie jest podobnie, (niestety) zdarza mi się zignorować obowiązki na studiach, bo przecież muszę dokończyć tę sukienkę, albo doczytać artykuł dotyczący danego zagadnienia. A zamiast uczyć się całą noc, wolę się wyspać i doszło nawet do tego, że po prostu nad tym nie panuję i moje 30-minutowe drzemki kończą się po 8 godzinach :D. I tak, mam wyrzuty sumienia, ale mam też świadomość, że mój aktualny kierunek studiów jednak nie jest spełnieniem moich marzeń.
    Wspaniale, że pomimo przeciwności losu nadal masz motywację do realizowania swojej pasji. Będę trzymać kciuki, żeby gdzieś nie uciekła, bo naprawdę lubię czytać Twoje notki (i oglądać zdjęcia oczywiście też!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też jestem strasznym śpiochem! Z tym, że ja zazwyczaj kładę się późno, a wstaję wcześnie i potem odsypiam w autobusie, zawinięta w szalik jak bezdomna :'D I dziękuję za te przemiłe słowa! Nie wiem, czy będę w stanie pisać częściej, ale postaram się to trochę nadrobić ;)

      Usuń
  6. Ło raju, czemu Wy jesteście takie zmęczone w weekendy? Przecież naprawdę jesteście jeszcze młode. I pewnie nie prowadzicie domu, więc nie macie też jakoś specjalnie dużo rutynowych obowiązków. Zacznijcie korzystać z życia, bo potem nie będzie lepiej. Tzn czasu wolnego nie będzie więcej.
    Jak to mówił mój pan od wychowania fizycznego: "nie masz czasu, znajdź sobie dodatkowe zajęcia". I miał rację - im więcej stałych rzeczy do zrobienia, tym lepiej gospodaruje się czasem i tym więcej się robi. Pamiętam, że przed urodzeniem dzieci ta maksyma spełniała się świetnie.
    Z dziećmi to już niestety nie jest tak świetnie, bo nie da się ich zaprogramować :P
    Bardzo się cieszę, że poznamy się na balu w Warszawie :) Może dołączysz do nas wcześniej na przygotowania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, jak tak teraz patrzę to rzeczywiście wyszłam trochę na zmęczoną życiem staruszkę :/ Ja sobie w pełni zdaję sprawę z ogromu obowiązków, z jakim wiąże się dorosłe życie. I dlatego bardzo chciałabym już teraz zacząć realizować swoje plany i marzenia- być może w przyszłości nie będę miała na to ani czasu, ani ochoty. Z drugiej jednak strony zdaję też sobie sprawę z tego, że jeśli teraz odpowiednio nie przyłożę się do nauki, to przyszłość ta może wcale nie być taka lekka. Najtrudniejsze jest w tym wszystkim chyba utrzymanie równowagi między jednym a drugim.
      Ja też ogromnie się cieszę! Ale chyba muszę jednak podziękować za zaproszenie- na bal idzie również moja przyjaciółka i od początku planowałyśmy wspólnie się przygotowywać. Za to z chęcią dołączę do was innym razem :)

      Usuń