Wydaje mi się, że skoro już od dłuższego czasu zamieszczam w postach wzmianki o szyciu edwardiańskiego gorsetu, wypadałoby chyba wreszcie coś sensownego o owym gorsecie napisać (bo przypominam, że mamy maj. MAJ!). Tak więc oświadczam teraz wszem i wobec, że choć szyć mój pierwszy gorset zaczęłam już w marcu, to na chwilę obecną efekty mojej pracy trudno jest właściwie w ogóle nazwać efektami. Są to raczej doskonałe dowody na to, że szyć każdy może, czasem trochę lepiej, czasem ZNACZNIE GORZEJ.
Hmm... CLOSE ENOUGH. |
Zaczynając swoją przygodę [czytaj: batalię] z gorseciarstwem miałam do dyspozycji zaledwie metr kwadratowy taniego prześcieradła (z którego szyłam już pantalony), szpulkę nici bawełnianej białej, kawałek tektury, trzy różne guziki, słomki do napojów oraz całodobowy dostęp do internetu, który w gruncie rzeczy przydał mi się najbardziej. Jednak jak z tego wszystkiego osoba, która w całym swoim życiu prawdziwego gorsetu nawet na oczy nie widziała i nie ma absolutnie żadnego gorseciarsko-krawieckiego doświadczenia, może nagle wyczarować gorset w pełni zgodny z edwardiańskimi kryteriami? Otóż właśnie nie może.
Już na samym początku postanowiłam sobie, że tym razem (dla odmiany :D) skorzystam z gotowego wykroju. Nie musiał to być żaden oryginał z epoki, wystarczyłby mi po prostu wykrój na jakikolwiek gorset wypychający biodra do tyłu.
Ten obrazek dobrze ilustruje działanie edwardiańskiego gorsetu ("The New Figure"). Miednica musi być maksymalnie wypchnięta do tyłu, biust do przodu, a plecy wyprostowane. |
Na szczęście przeprowadzając intensywny, kilkudniowy research (co po raz pierwszy robiłam w celach innych, niż szkolne), udało mi się trafić na najprawdziwszy edwardiański wykrój, opracowany przez niejakiego pana E. Savoy'a w 1907 roku! Początkowo w y d a w a ł mi się on najprostszą z możliwych form gorsetów, ponieważ, mówiąc ogólnikowo, jest to kawałek materiału z wszytymi u dołu klinami, zapinany z przodu na bryklę (ang. busk) i sznurowany z tyłu. Mogłam rzecz jasna, wzorem innych, skorzystać z doskonale rozrysowanego wykroju Nory Waugh (czyli słynnego anioła stróża kostiumerek z całego świata, który to swego czasu postanowił w zaledwie dwóch książkach streścić wszelką wiedzę o konstruowaniu ubioru na przestrzeni wieków), ale spanikowałam na samą myśl o przerysowywaniu wszystkich tych paneli na moje wymiary.
Tak powinien wyglądać gorset wg. Nory Waugh. To podwójne zapięcie pod kokardką jest właśnie bryklą. |
Oczywiście wykrój pana Savoy'a tak czy inaczej zwaliłam. Nie wiem, albo mam biust prawie trzykrotnie mniejszy od biustu przeciętnej edwardiańskiej damy i brak mi bioder, albo też przy rysowaniu cyferki mi się poprzestawiały, linijka przekrzywiła i bum (obstawiam jedno i drugie). Po zszyciu gotowych elementów okazało się, że gorset prawie w ogóle mnie nie ściska. Wręcz ze mnie spada. I w taki oto sposób następne dwa dni spędziłam na nieumiejętnym wprowadzaniu nieumiejętnych poprawek.
Kolejne wasze pytanie mogłoby brzmieć: a co z fiszbinami? Co z bryklą, czyli zapięciem z przodu? Początkowo zamierzałam rozwiązać ten problem tzw. metodą DIY, wykorzystując to, co po prostu miałam w domu. I w taki oto sposób, obklejając plastikowe słomki taśmą klejącą, otrzymałam fiszbiny, a sklejając kilka warstw tektury bryklę. Natomiast za wiązanie z tyłu posłużyć miał mi zwykły sznurek do peklowania mięsa (masakra).
Fiszbiny ze słomek... LOL. |
Rzecz jasna żadne z tych pomysłowych rozwiązań nie wypaliło i zmuszona byłam podejść do tematu nieco bardziej profesjonalnie. Chciałam już nawet złapać mój harpun i wyruszyć na Pacyfik polować na wieloryby i ich ości (#YOLO), ale żeby nie wzbudzać niepotrzebnego oburzenia wśród członków Greenpeace'u, ograniczyłam się tylko do zamówienia fiszbin w czeskiej (!) pasmanterii internetowej.
Dobre, bo czeskie :) |
Oczywiście nie muszę chyba mówić, że i tym razem wszystko zepsułam, krzywo wszywając bryklę (co, nawiasem mówiąc, było chyba najprzyjemniejszą rzeczą z całej tej mojej zabawy w amatorskie pseudo gorseciarstwo). Całość gorsetu, wliczając w to wszystkie moje błędy i poprawki, wyglądała więc tak... Niezgrabnie, że ostatecznie postanowiłam wcale nie wszywać już w tę parszywą kreaturę fiszbin. I cały gorset uszyć od początku :)
Załóżmy więc, że to, co widzicie powyżej, będzie tzw. gorsetem próbnym, prototypem tego, co niedługo uszyję z nowiutkiego prześcieradła (kupionego rzecz jasna w JYSKU za grosze, bo już chyba wystarczająco wydałam na bryklę i fiszbiny. Choć w gruncie rzeczy one wcale takie drogie nie były, to tylko ja dostaję za małe kieszonkowe :(). Mam tylko szczerą nadzieję, że wyjdzie mi to znacznie lepiej, bo w końcu posiadam już m i n i m a l n e doświadczenie, dobrze dopasowany wykrój oraz fiszbiny. Nowy gorset będzie znacznie bardziej estetyczny, RÓWNY, dopasowany i będzie mnie ściskał w talii, wypychając biodra do tyłu. Poza tym fakt, że gorset ponownie zostanie uszyty z prześcieradła wcale a wcale mi nie przeszkadza. Jak by nie patrzeć, w swoim życiu nie uszyłam jeszcze niczego, co pierwotnie nie byłoby elementem pościeli lub firanką...
Innymi słowy: życzcie mi szczęścia! (bo, jak widać, bardzo, baaardzo mi się ono przyda...). A efektów mojej pracy spodziewać się możecie już niebawem :)
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję ślicznie za wszystkie komentarze!
Sio
PS: Ten post został napisany głównie ku przestrodze potomnych i jest dobrym przykładem na to, że w kwestii szycia gorsetów nigdy nie powinno się zawyżać swoich umiejętności ani możliwości :D
[EDIT] Jeeej! Już okrągłe 1000 osób zajrzało na naszą herbatkę! Czuję się taka szczęśliwa, bo to w końcu dzięki Wam metaforyczne "tłuczenie filiżanek" sprawia mi tyle przyjemności! Dziękuję!