niedziela, 12 lipca 2015

Słońca blask i morza szum, czyli edwardiańska moda plażowa

Mimo że ciągle siedzę sobie jeszcze w betonowym mieście, moje myśli nieustannie wędrują już ku słonej wodzie i rozgrzanemu piaskowi. Nowy kostium kąpielowy już kupiony, kapelusz a la Scarlett O'Hara i hipsterskie okulary spokojnie czekają sobie na chorwackie słońce, ja zaś leżę tylko do góry brzuchem i rozmyślam nad tym, co też właściwie musiałabym zabrać ze sobą na plażę, gdybym na świat przyszła przed stu laty?

Czy wy też może kiedyś zwróciliście uwagę na to, że co najmniej jedna trzecia wszystkich zdjęć wykonanych na początku dwudziestego wieku przedstawia ludzi spędzających czas na plaży? Nie ukrywam, bardzo mnie to cieszy, bo też "stare" stroje kąpielowe podobały mi się już od bardzo dawna, nawet wtedy, kiedy jeszcze wcale a wcale nie interesowałam się kostiumologią. Teraz natomiast, kiedy wiem już co nieco o historii mody, temat plażowych trendów z epoki edwardiańskiej stał mi się jeszcze bliższy. I to jego właśnie chciałabym poruszyć w dzisiejszym poście.

1906 rok

Nie muszę chyba mówić, że granica przyzwoitości sto lat temu znajdowała się nieco niżej niż w czasach współczesnych. Nie dość więc, że plaże początkowo były rozdzielane na męskie i żeńskie, to jeszcze stroje kąpielowe, gwarantujące wprawdzie większą swobodę ruchów niż codzienne ubrania, nie za bardzo przypominały współczesne bikini.


ok. 1915 rok

lata 20te XX wieku

1905 rok

Ogólnie rzecz biorąc, od lat 80 XIX wieku aż do początków XX wieku kobieca moda plażowa nie uległa zbytnim zmianom. Podstawę stanowiła wówczas luźna, wełniana koszulka z krótkim rękawem lub bez (zapinana najczęściej z przodu na guziki), łączona ze spódniczką sięgającą nie dalej niż za kolano, a do tego zazwyczaj zakładano jeszcze pod spód pantalony, czasem nawet pończochy i buty, przypominające dzisiejsze baleriny wiązane wstążkami aż pod kolano.


ok. 1900 rok. To chyba mój ulubiony!!

Schemat ten nie zmienił się zbytnio w pierwszej dekadzie XX wieku, choć już wtedy odważniejsze kobiety zrezygnowały z noszenia spódnic i paradowały po kąpieliskach w samych jednynie spodenkach i koszulkach.


ok. 1910 rok. Piękny!

Dopiero w latach dwudziestych kostiumy kąpielowe zaczęły być bardziej przylegające i odsłaniały więcej ciała, umożliwiając w ten sposób zyskujące wówczas na popularności opalanie.

ok. 1920. Te buciki <3 Sam ich kształt przypomina mi trochę baletowe pointy.


Natomiast co do mężczyzn... Nie wiem dokładnie. W
epoce edwardiańskiej z pewnością dużą popularnością cieszyły się stroje raczej przylegające, złożone z opinających koszulek na ramiączka lub z rękawkiem i ciasnych spodni, sięgających połowy uda lub nawet kolana, i trend ten utrzymywał się chyba aż do lat trzydziestych. Wcześniej noszono również luźne koszule przypominające dzisiejsze T-shirty, zakrywające pośladki, oraz mniej przylegające spodnie do kolan. Nie mam jednak co do tego pewności, bo internet nie ma w tym temacie za wiele do powiedzenia, zaś zdjęcia znalezione na Pintereście nie są zbyt jednoznaczne.

ok. 1920 rok. #mięśniejakstal


ok. 1910 rok. Wiem, że już było, ale to zdjęcie jest takie... Zabawne :) Teraz dochodzę też do wniosku, że oprócz siedzącego Leo Di Caprio, po prawej stoi taki trochę Benedict Cumberbatch...

Jeżeli zaś chodzi o sam styl i estetykę damskiej mody plażowej, to właściwie od lat 80 XIX wieku do lat 10 XX kręciły się one wokół jednego: marynarze! Poważnie, wszelkie paski i kotwice na plaży chyba nigdy nie staną się passé! Także i wtedy kostiumy szyto granatowej, grafitowej, niebieskiej, a czasem nawet czerwonej wełenki i naszywano na nią różnorakie białe aplikacje, a najczęściej były to po prostu białe paseczki wykańczające spódniczkę lub rękawki. Często spotkać się też można z charakterystycznym, wiązanym pod szyją, marynarskim kołnierzykiem. Ewentualne pończochy zazwyczaj miały kolor czarny, zaś buciki kąpielowe- biały.

ok 1880-90. Paski!

ok 1895 r. O taki kołnierzyk mi chodziło.


I, wierzcie mi lub nie, ale największe edwardiańskie modnisie nawet pod kostium kąpielowy zakładały  g o r s e t y !!! Nie był to wprawdzie element obowiązkowy, ale jeśli się pojawiał, najczęściej był również szyty z wełny, miał miękksze fiszbiny i raczej się go nie wiązało, lecz zapinało na napy (?).


ok. 1902 rok. Wow!

Uwielbiam to zdjęcie, jest takie zwyczajne, że aż ludzkie! Normalni przyjaciele na normalnej plaży normalnie się bawią! Tyle że dobre sto lat temu...


Jeju, teraz już wiem, jak bardzo podobają mi się takie stroje kąpielowe! Wprost uwielbiam ten typ estetyki, luźny krój, żeglarskie zdobienia. I wiecie co? Wprawdzie miała to być raczej niespodzianka, ale zamierzam uszyć sobie taki właśnie kostium! Poczyniłam już nawet pierwsze projekty, zakupiłam materiał i zamierzam zrobić sobie w tej plażowej kreacji zdjęcia na jednej z chorwackich plaż, ale...

O Jezusie Maryjo!

Mam już tylko tydzień!

Rzucam w takim razie gorset w kąt i lecę robić wykrój, bo znając moje tępo szycia (a raczej jego brak), na pewno nie zdążę przed wyjazdem!

Módlcie się za mnie, ludzie!




Pozdrawiam serdecznie,
Sio.

PS Ja chyba nigdy nie skończę tego gorsetu... :)

czwartek, 2 lipca 2015

Wszystko na mojej głowie, czyli o kapeluszowych trendach z początków XX wieku

Edwardiańskie kapelusze? Duże. Wielkie. Ooolbrzymie. Imponujące. Pełne wdzięku i finezji, a jednocześnie bardzo kobiece. Istny edwardiański majstersztyk! Dlaczego by więc nie zabawić się w Szalonego Kapelusznika i nie spróbować sprawić sobie, choćby i z kartonu, prześcieradła i resztek firanki, takiego właśnie bardzo dużego i bardzo, bardzo obfitego w ozdoby, prawdziwie edwardiańskiego kapelusza?

Czy wy też widzicie za oknem to, co ja? Tak, to słońce! A ja już powoli przygotowywałam zbiorowy bojkot wakacji z powodu całej tej psiej pogody, a tu taki niespodziewany zwrot akcji :) Przepraszam Was również za tę dość długą pustkę na blogu, ale szkoła i te sprawy... Musicie zrozumieć problemy ambitnej uczennicy w środku pułapki zwanej dumnie "Klasyfikacją Roczną". Teraz będę jednak miała bardzo dużo czasu i energii do pisania nie tylko mojej trzydziestej ósmej z rzędu powieści (żadnej poprzedniej jeszcze nie skończyłam ;)), ale i nowych postów dla Was! Na dzisiaj zaś przygotowałam krótki przegląd edwardiańskich nakryć głowy i odrobinkę przechwałek związanych z moim własnym kapeluszem, który w stanie prawie gotowym od kilku czeka już na zrobienie mu zdjęć.

Zacznijmy może od podstaw,  czyli tego, czym właściwie charakteryzowały się kapelusze damskie w czasach edwardiańskich. Przede wszystkim: rozmiar ROZMIAR. Kapelusze musiały być DUŻE. Bardzo DUŻE. Ich ronda były zaś tak szerokie, że w czasie deszczu parasol byłby przy nich chyba raczej zbędny.

źródło

Po drugie: obfitość ozdób. Co tam jeden kwiatuszek czy kokardka, takie rzeczy dobre były sto lat temu, a teraz panuje edwardiańskość! Kapelusze muszą się wręcz uginać pod ciężarem różnorodnych apaszek, piór, bujnej roślinności i innych farfocli. Ma być na bogato!

źródło
 Po trzecie: odpowiednia fryzura. Tak, wbrew pozorom ona też miała bardzo duże znaczenie, ponieważ nie tylko nadawała kapeluszowi charakteru, ale i podkreślała jego rozmiar. Najlepiej było, by fryzura również była co najmniej duża, efektowna, obfita, pełna loczków i niesfornych kosmyków (o fryzurach więcej innym razem :D).

Lili Elsie, źródło


I jak tu się nie zakochać? Jak nie zachwycić tym wdziękiem? Elegancją? Jak nie rzucić gorsetu w kąt i nie powiedzieć: "Dosyć tego, Sio, teraz będziesz robić kapelusz!"? No po prostu nie da się inaczej, jak rzeczywiście posłać wszystko inne do diabła i zająć się raz na dobre trzy dni nakryciami głowy.

I teraz muszę się Wam wszystkim przyznać do tego, że mimo kilku wad, za moim własnym edwardiańskim kapeluszem przepadłam bez reszty z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, tworzenie go było bardzo przyjemnym i odprężającym przerywnikiem w niezwykle ciężkim i topornym procesie powstawania nowego gorsetu, do którego i tak będę zaraz musiała wrócić, jeśli chcę cały projekt ukończyć jeszcze przed nowym rokiem szkolnym. Robienie kapeluszy jest w gruncie rzeczy znacznie bardziej lekkim zajęciem, nie wymagającym skalowania żadnych wykrojów ani posiadania wyższej wiedzy matematycznej, oczywiście poza wzorem na obliczanie obwodu koła, który o dziwo udało mi się przypomnieć bez zaglądania do podręcznika (powinniście być ze mnie dumni!). Po drugie zaś, ten jakże przyjemny proces tworzenia umilałam sobie jeszcze dodatkowo, oglądając wszystkie cztery odcinki serialu Północ Południe. Nie będę się teraz rozpływać w zachwytach nad fabułą, kostiumami, muzyką ani *idealnym jak Rett Butler i pn Darcy razem wzięci* panem Thorntonem, bo jest to temat godny osobnego wpisu, powiem Wam więc tylko tyle, że po prostu nie jestem w stanie uwierzyć w to, że ten gentleman:

 
źródło


po dziesięciu latach przeistoczył się w krasnoluda wyglądającego o tak:


źródło
Ja oczywiście rozumiem, że wyprawa do góry pełnej  złota może przynieść znacznie większe korzyści niż prowadzenie przędzalni bawełny, ale mimo wszystko...

Nieważne zresztą, o Północy Południu opowiem jeszcze Wam innym razem, teraz zaś wróćmy do kontemplacji edwardiańskości mojego kapelusza, który to na chwilę obecną prezentuje się właśnie tak:

Proszę nie zwracać większej uwagi na tę romantyczno-buduarową scenografię i lekko zalatujące kiczem perełki z kwiatuszkiem, ale bez tego wszystkiego mój kapelusz nie wyglądałby już tak... Uroczo :)

I od razu muszę was wszystkich uprzedzić, że nie jest to jeszcze wersja ostateczna, bo mój kapelusik wciąż czeka na zamówione w internecie sztuczne kwiaty (które początkowo zamierzałam kupić na pobliskim cmentarzu, ale doszłam do wniosku, że byłoby to chyba jeszcze większym faux pas niż moje zielone fiszbiny ze słomek do napojów).

Jak możecie się domyślać, w projektowaniu inspirowałam się przede wszystkim rozmiarem ronda, chciałam, by było ono bardzo, bardzo DUUUŻE. Przy planowaniu ewentualnych ozdób również wyszłam z takiego założenia- im więcej tym lepiej! W końcu prawdziwe edwardiańskie kapelusze też musiały zmagać się ze zdecydowanym nadmiarem tiulu, woalek i różnorodnej roślinności. Też nie bez powodu mój kapelusz jest utrzymany w kolorystyce bieli i błękitu, ma w ten sposób pasować do wizji mojego kompletnego edwardiańskiego stroju, który to, mam nadzieję, w sierpniu będzie już gotowy.


O samym procesie tworzenia kapelusza mogę powiedzieć chyba stosunkowo niewiele. Powstał on głównie dzięki moim kochanym rodzicom, którzy wymieniwszy w salonie meble na nowe, nie zorientowali się, że ukradkiem zwinęłam im jeden z kartonów po szafce pod telewizor. I z tegoż właśnie kartonu wycięłam rondo o obwodzie równym l=2πr, d=50, 50π=50*3.14=coś tam coś tam, dwa w pamięci i sumuję... mniej więcej półtora (!) metra i pozostałe dwa elementy. Następnie wszystko pomalowałam białą farbą do sufitów, żeby brązowy kolor kartonu i nie zauważony wcześniej przeze mnie napis IKEA nie prześwitywał przez dosyć cienki materiał prześcieradła, z którego zamierzałam szyć (tak, znowu skoczyłam do Jyska i zaopatrzyłam się w trzy sztuki tego jakże taniego, wydajnego, w stu procentach poliestrowego surowca, wprost idealnego do szycia edwardiańskiej garderoby! Nie żartuję, jak się zmruży oczy, można tę tandetę uznać za prawdziwy batyst! Fenomenalne!)



Oto niezbyt edwardiańska ja na tle niezbyt edwardiańskiej szafy prezentująca całkiem edwardiański rozmiar całkiem edwardiańskiego kapelusza :D


Wycięłam z białego prześcieradła kolejne części mające przykryć te kartonowe i podkleiłam je fizeliną. Miałam wprawdzie trochę zawracania głowy ze zszywaniem wszystkich tych elementów, a na koniec kilka szwów i tak wyszło krzywo, w związku z czym musiałam sobie nieźle poharatać palce nanosząc liczne ręczne poprawki (bo nie uwierzycie, jak ciężko jest przebić igłę przez karton!). Padło też kilka brzydkich słów, kiedy okazało się, że po prostu nie da się zszyć jednej części z drugą, kiedy w środku jest ta tektura i musiałam zmarnować spory kawałek fizeliny i prześcieradła (a to przecież materiał na wagę złota!). Pozostało kilka niedociągnięć, ponieważ to gdzieś fizelina się nie dokleiła, a to się coś krzywo zszyło, a to się rondo złamało, nie wspominając już o samym wnętrzu kapelusza, które niestety nie wygląda zbyt estetycznie.

FAIL.


Mimo wszystko z efektu końcowego jestem bardzo zadowolona :) Nie jest to wprawdzie dzieło sztuki, a poprawności historycznej jest w nim tyle, co mięsa w parówkach, ale za to ogromną przyjemność sprawia mi samo patrzenie na całkiem ładny efekt mojej kilkudniowej pracy. Nie mogę się doczekać, aż dostanę te sztuczne kwiaty i będę mogła wreszcie na poważne zająć się ozdabianiem, bo to, co na razie widzicie, jest tylko przyczepioną na szpilki wersją prowizoryczną, wykonaną z resztek firanki po mojej pseudo regencyjnej sukni i błękitnego prześcieradła (z którego powstanie również mój nowy gorset). Zamierzam dodać do tego jeszcze więcej tiulu i mnóstwo, mnóstwo kwiatów, tak żeby było jak najbardziej "na bogato" i... Edwardiańsko! :)



Tymczasem powinnam już chyba wrócić do mojego gorsetu... Powstanie z innego wykroju, ze wspomnianego wcześniej błękitnego prześcieradła. Natomiast potem już przyjdzie pora na prawdziwy odpoczynek i plażowanie, oczywiście w iście edwardiańskim stylu!

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wszystkim jak najbardziej udanych, słonecznych wakacji!
Sio