czwartek, 5 maja 2016

Talia bąka ~bordowy gorset z lat 1880~

   Moi drodzy, niniejszym przedstawiam wam kolejny arcyciekawy post z serii "Niewiarygodne a jednak!"!
   Nie, nie mylicie się.
   Uszyłam gorset.
   SAMA.
   Jeśli ktokolwiek z was pamięta jeszcze moje perypetie z nieudolnymi próbami uzyskania edwardiańskiej talii (choć byłabym wam niezmiernie wdzięczna, gdybyście zechcieli wyrzucić ten żenujący epizod z swojej pamięci), mógłby przeżyć w tej chwili niemałe zdziwienie, szok i niedowierzanie. Po tylu próbach? Po tak długiej i wyczerpującej, zwieńczonej porażką pracy nad rysowaniem wykroju na edwardiański gorset? Tak zupełnie bez jakiegokolwiek gorseciarskiego (krawieckiego z resztą też) doświadczenia? To tak w ogóle można?
   Otóż moi drodzy, o dziwo można. I to nawet równo! *_*


No dobra, na zdjęciu to aż tak równo nie wygląda, ale to dlatego, że sznurowałam się na szybko i nie zrobiłam tego zbyt dokładnie :/ Poza tym krzywo stanęłam, zdjęcia robione są trochę z boku, a ja sama też za bardzo do pozowania się nie nadaję. Więc chociaż uwierzcie mi na słowo: w rzeczywistości JEST RÓWNO.

   Ale zaczynając od początku: zaraz po tym, jak ostatecznie pogodziłam się z myślą, że niestety nie jestem w stanie uszyć od podstaw edwardiańskiego gorsetu, bo niestety moje marne zdolności matematyczno-geometryczne nie pozwalają mi w miarę równo przerysować wykroju, zaś wątpię, żeby panele o szerokości centymetra (serio, tak mi wyszło O_o) odpowiednio spełniły swoją rolę, strzeliłam kostiumologicznego focha i zdecydowałam się nie mieć więcej z gorseciarstwem nic wspólnego. A że w swoich postanowieniach zazwyczaj jestem stała jak przewaga konfederatów w wojnie secesyjnej, niecały miesiąc później, na wskutek niczym nie uzasadnionego kaprysu, miałam już gotowy wykrój na XVIII wieczne stays według Nory Waugh. Sznurówki tej jednak nie dane było mi dotąd skończyć, bo a to olimpiada polonistyczna i Bal Arsenału, a to egzaminy i zbliżająca się wielkimi krokami Pszczyna (na którą wciąż nie wiem, czy pojadę) i znacznie ważniejsze rzeczy do roboty. Stays leżą więc sobie spokojnie w pudle i czekają, aż łaskawie postanowię je skończyć, co najprawdopodobniej nastąpi dopiero na początku czerwca. Wtedy też dokładnie wytłumaczę wam, dlaczego osiemnastkową sznurówkę rysuje się i szyje znacznie prościej od edwardiańskiego gorsetu, o ile sam ich kształt i budowa nie są już wystarczająco wyczerpującą odpowiedzią na ten temat. Ale przejdźmy do sedna, czyli mojego tiurniurowego gorsetu uszytego specjalnie na tegoroczną Pszczynę.




Widok z boku. Nie jestem za bardzo zadowolona z tego, jak gorset układa się z tyłu. To pewnie wina tego, że jako ostatnie fiszbiny trzymające wiązanie użyłam dosyć plastycznych fiszbin spiralnych zamiast sztywniejszych płaskich, których w naszym pięknym kraju ze świeczką szukać można.

   Chociaż Bal Arsenału i piknik w Pszczynie oddziela od siebie dobre pół roku, ja, mając na uwadze czekający mnie w szkole ciężki semestr, od razu całe swoje myśli i plany skupiłam tylko na 28 maja, tiurniurach i tym, że się niestety tym razem od szycia gorsetu nie wymigam. Całe szczęście na początku lutego do szyciowej dyspozycji miałam dwa tygodnie ferii, które postanowiłam jak najlepiej wykorzystać, zabierając ze sobą maszynę do szycia na mazury. Zaraz po Arsenale zamówiłam więc dwa metry bordowego drelichu i jeden metr surowego, wyjęłam moje zwoje kalki kreślarskiej i przystąpiłam do działania.
   W związku z tym, że nie zdecydowałam się jeszcze na konkretną dekadę tiurniury (bo lata 70te kuszą obfitą spódnicą, a 80te... no... tym "czymś", zaś jedne i drugie potrafią być równie piękne. Nie jestem tylko miłośniczką natural form, te za długie staniki, błe) postanowiłam gorset dostosować do wszystkich typów tiurniury, łącząc kilka wykrojów. Za główną inspirację posłużyły mi poniższe dwa z C&C Norah Waugh (choć ostatecznie gotowy gorset najbardziej przypomina ten ostatni):

"ca. 1860"

"late 1880s"


   Odrobinę o samym wykroju: tym razem, ucząc się na własnych edwardiańskich błędach, postanowiłam, zamiast przerysowywać go z kartki razem z linijką i kalkulatorem, po prostu narysować cały wykrój od podstaw, a potem odpowiednio wymodelować go na wzór oryginału. I jak na mnie i moją nieukrywaną miłość do geometrii sarkazm xd,wyszło całkiem nieźle!
   (Nie traktujcie tego jak tutorial, zbyt wiele szczegółów pominęłam :P Ale być może komuś te wskazówki okażą się przydatne :D)

Mam nadzieję, że cokolwiek widać (zdjęcie robione grubo po północy). Na samym początku mamy sześć paneli, pierwszy i ostatni są swoim odbiciem lustrzanym, cztery środkowe są identyczne. Wszystkie mają taką samą długość górnej krawędzi (których suma jest równa połowie obwodu mojego biustu), części środkowej (której suma równa jest połowie obwodu mojej talii ) oraz dolnej krawędzi (której suma równa jest połowie obwodu moich bioder).
Następnie rozrysowane wcześniej identyczne panele zmodyfikowałam na wzór oryginalnego wykroju, dbając, by sumy długości górnych, środkowych i dolnych odcinków nie zmieniły się. Należy przy tym pamiętać, że lewa krawędź panelu nr. 1 oraz prawa krawędź panelu nr. 6 muszą być proste.

Po wycięciu i przerysowaniu na materiał powyższego wykroju dorysowałam jeszcze dodatkowe przedłużenia paneli, aby lepiej dopasować gorset. Jego ostateczny kształt znacznie odbiegał jednak od tego, co widzicie na powyższym zdjęciu :P

   Niestety, o tym, że wiele osób narzekało na ten wykrój i kształt, jaki uszyty z niego gorset nadaje, dowiedziałam się dopiero post factum, kiedy mój mock up z surówki był już gotowy. Zdaniem większości ten model daje zbyt małe wcięcie w talii, co zazwyczaj powoduje efekt tzw. "gorsetu tuby". Tak było i w moim przypadku, choć po wprowadzeniu kilku poprawek udało mi się odrobinę bardziej zaznaczyć talię (choć i tak idealnie nie jest, gorset dalej trochę wygląda jak tuba, a nawet jeśli z całej siły wycisnę nim z siebie powietrze razem z płucami, sznurowanie jest z tyłu nie równe).


Widzicie? Właściwie tylko w dolnej części przerwa na sznurowanie jest odpowiedniej szerokości. Może kiedyś uda mi się do tego stopnia rozchodzić ten gorset, by zmniejszyć również odstęp w talii i uzyskać tak pożądaną "talię osy", nie pszczoły. Ani nie bąka.

   Wynikającym już bardziej z mojej niestaranności problemem jest jeszcze kwestia górnej części gorsetu, która jest znacznie luźniejsza niż obwód mojego biustu, przez co gorset jest w nim dla mnie odrobinę za duży Na szczęście za bardzo nie rzuca się to w oczy i w niczym właściwie nie przeszkadza.
   Mimo wszystko muszę przyznać, że jestem z siebie naprawdę bardzo zadowolona. Jak na, w gruncie rzeczy, pierwszy raz (nie licząc wcześniejszych nieudanych prób, nieskończonych stays ani rozwalającej się regencyjnej sznurówki z balu Arsenału), wyszło mi naprawdę nieźle. Gorset jest równy (brykla trzyma się w pionie, to cud *_*), dobrze się trzyma (to pewnie zasługa dwóch warstw drelichu i poczwórnych szwów, na które poszła cała szpulka nitki), jest całkiem estetyczny (sama haftowałam kordonkiem!) i powiedzmy, że całkiem wygodny (nie duszę się, nie mdleję, a fiszbiny nie łamią się i nie przebijają płuc). Poza tym uwielbiam wszystko, co zawiera haft angielski przepleciony wstążką :D
   Na deser macie jeszcze kilka technicznych zdjęć samego gorsetu (zgadnijcie, czym je robiłam*):


Te marszczenia powstały zapewne na skutek tego, że zbyt często przymierzałam gorset, gdy nie był on jeszcze zalamowany i z tyłu fiszbiny bardzo się w nim przesuwały. Mam nadzieję, że da się to jakoś rozprasować :/



I tutaj zepsuję teraz cały dobry efekt, mianowicie: LAMÓWKA. Cięłam ją sama ze skosu materiału i... I oczywiście, że ucięłam jej o 10 cm za mało. Dobrze, że była dość szeroka, tak że postanowiłam po prostu rozciąć ją wzdłuż. Niestety, w niektórych miejscach lamówka okazała się zbyt wąska i musiałam przyszywać ją ręcznie (tak, białą nitką. Tak, wiem, że mogłam to zrobić bordową. Tak, akurat białą miałam już nawleczoną na igłę i tak, nie chciało mi się już nawlekać bordowej). Na wierzchu nie widać jednak żadnej różnicy, więc jestem zadowolona. Btw, lamówkę naszywałam sposobem, który Redthreaded opisała na swoim Instagramie jakieś pół roku temu, więc jeśli ktoś chce... szukajcie a znajdziecie!
   Starałam się opisać w tym poście większość popełnionych przeze mnie błędów głównie po to, by przybliżyć wam realia powstawania gorsetów z punktu widzenia osoby, która, mając małe doświadczenie krawieckie, robi to po raz pierwszy. I z całą szczerością mego dziewczęcego serca muszę przyznać - warto. Jasne, że pierwszy gorset z pewnością nie wyjdzie nam tak, jak byśmy tego początkowo chcieli; z pewnością popełnimy masę oczywistych błędów, takich jak za krótka lamówka czy haft, który od środka wygląda nieestetycznie; z pewnością sznurowanie z tyłu też nie będzie idealnie równe. Zdarzyć może się również tak, że robiąc przymiarkę prawie gotowego już gorsetu, przypadkowo kichniecie i rozerwiecie w ten sposób oba szwy trzymające bryklę !@#$%, i będziecie musieli zszywać to badziewie od początku (i tu wszystkim próbującym zabrać się za szycie gorsetu polecam uważnie przestudiować filmiki na You Tube o wszywaniu brykli, bo istnieje jakieś dziewięćdziesiąt procent szans na to, że połamiecie na tym igłę. Albo nawet dwie. !@#$% ). Lub na przykład, przyszywając ostatni fragment lamówki, nagle zdasz sobie sprawę z tego, że zapomnieliście   wszyć do gorsetu dosyć potrzebną waist tape !@#$% (ale szyłam z dwóch warstw drelichu, więc gorset i tak nie powinien się rozciągnąć). Szycie gorsetów nie jest niestety prostym zajęciem, z gorsetem nie można sobie tak po prostu pewnego wieczoru siąść i go zrobić. Nie, nad nim trzeba porządnie pomyśleć, zastanowić się, pokombinować, zaimprowizować i namęczyć się przy tym niemiłosiernie. Ale powiem wam szczerze - nie wiele jeszcze w swoim życiu uszyłam, jednakże nic z tych rzeczy nie dało mi jak dotąd większej satysfakcji niż reakcja mojej babci (rodzonej córki krawca, która dosłownie dorastała przy turkocie maszyny), gdy pokazałam jej mój gotowy, skończony gorset, a ona spojrzała się na mnie jak na kosmitkę i powiedziała: "To ja nawet nie wiedziałam, że to tak w ogóle można samemu..."
   Otóż moi drodzy, o dziwo można. I to nawet równo! *_*

Sio

PS Jeśli czyta to ktoś, kto dobrze zna się na gorseciarstwie (choć mam nadzieję, że jednak nie, bo się trochę wstydzę), byłabym mu naprawdę bardzo, baaardzo wdzięczna za jakieś słówko komentarza z wypomnieniem innych popełnionych przeze mnie błędów, których pewnie nawet nie zauważyłam. Bardzo, baaardzo by mi się to na przyszłość przydało :)

PS2 Jakby ktoś chciał wiedzieć, to fiszbiny i bryklę kupowałam na Stoklasie, a drelich na eMaltex.

PS3 Naprawdę jest równo...




*Odpowiedzi na zagadkę konkursową prosimy umieszczać w komentarzach, o ile, biorąc pod uwagę jakość zamieszczonych zdjęć, nie są one zbyt oczywiste.