Po pierwsze, ścięłam włosy. Teraz sięgają mi do brody, są znacznie lżejsze, zużywają zdecydowanie mniej szamponu i o wiele łatwiej się je rozczesuje (tzn, w ogóle da się je rozczesać) i ogólnie rzecz biorąc to moją nową fryzurę po prostu uwielbiam*.
Po drugie! Tym razem już chyba daruję sobie tłumaczenia i komentarze na temat mojej niezwykle regularnej aktywności na blogu i chyba najlepiej będzie, jeśli po prostu wszyscy zgodnie uznamy, że ostatni post opublikowany został w zeszłym tygodniu i każdy z nas będzie zadowolony :D A teraz do rzeczy.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy miałam niezwykłą możliwość wziąć udział w dwóch bardzo ciekawych wydarzeniach kostiumowych (co z tego, że inni w samym lipcu wzięli udział w co najmniej pięciu), o których pewnie i tak słyszeliście już albo na moim instagramie, albo fejsbukowym fanpejdżu Krynoliny. Nie, nie mylicie się, chodzi o tegoroczny piknik w Pszczynie i huczne obchody dwusetnej rocznicy powstania Uniwersytetu Warszawskiego. Oczywiście oba te wydarzenia początkowo zgodnie z planem doczekać się miały osobnych postów, w których z typową dla mnie męczącą szczegółowością opisałabym każdy mój krok i każdą myśl, ale ponieważ w międzyczasie stało się ŻYCIE i z różnych względów nie byłam w stanie albo po prostu mi się nie chciało :( sformułować stosownych notek, sprawy nieco się już przedawniły i, co gorsza, nagromadziły. Żeby więc po tak długiej nieobecności nie zarzucać was nagle kilkoma postami wziętymi tak trochę z powietrza, postanowiłam oba wydarzenia przedstawić w formie skondensowanej w jednym poście - i oto on!
fot. Andrzej Grynpeter |
Właśnie, skansen! Tym razem piknik miał miejsce nie tyle w samym pałacowym parku, co w znajdującym się na jego terenie skansenie wsi pszczyńskiej, który ku radości uczestników nie tylko odgrodził nas od jeszcze większej liczby gapiów i ich lustrzanek, ale i stanowił ciekawą scenerię do robienia zdjęć :D
Pewnie jedną z najbardziej interesujących was kwestii jest natomiast sprawa mojej piknikowej "kreacji". Datowanie pikniku (1870-1890) znane było już od dobrego pół roku, ale ja na ostateczny rocznik mojej sukni zdecydowałam się standardowo na dwa tygodnie przed wydarzeniem. Nikogo nie zdziwi więc chyba fakt, jak bardzo niewykończona była moja suknia i jak niedopracowana cała stylizacja. Pomijając już sam fakt, że na głowie nie miałam praktycznie niczego poza Wielką Improwizacją stworzoną z moich włosów bez użycia lustra, a niewykończoną dolną krawędź stanika przysłaniał chamsko odcięty z belki kawałek szyfonu z niczym nie zabezpieczonymi, strzępiącymi się krawędziami. Ale z całą moją skromnością i tak uważam, że wyglądałam NIEŹLE, biorąc pod uwagę szereg dziwnych wypadków i niedogodności poprzedzających piknik, o których nie chce mi się już nawet wspominać, bo to skomplikowane :D
Natomiast zaledwie kilka tygodni później w Warszawie, a konkretniej na terenie kampusu Uniwersytetu Warszawskiego, miało miejsce kolejne wyjątkowe rekoparty, tym razem znacznie bardziej oficjalne - obchody dwusetnej rocznicy założenia UW, na które ja załapałam się właściwie trochę przypadkiem i na ostatnią chwilę, ale zdecydowanie było to jedno z bogatszych w nietypowe atrakcje wydarzeń kostiumowych, w jakich dotąd brałam udział.
fot. Uniwersytet Warszawski |
I teraz tylko pytanie: co dalej? Być może już niedługo będziecie mogli przeczytać post o moim nowym edwardiańskim kostiumie kąpielowym, który moim skromnym zdaniem wyszedł całkiem nieźle, biorąc pod uwagę warunki w jakich ten strój powstawał (siedziałam przy maszynie na walizkach). Natomiast później...
Hmmm...
Tak że ten... Papa, do zobaczenia i wybaczcie, że tym razem tak mało zdjęć, ale mój komputer ma chyba ze sobą jakieś problemy natury egzystencjalnej i zamiast spróbować rozwiązać je samemu, to zatruwa mi życie (albo po prostu zbliża mu się okres).
:)
[EDIT i to dość ważny]: Po części przez czystą ciekawość, jak to się właściwie robi, a po części tak trochę na serio, postanowiłam założyć fanpejdż na fejsbuku. Przez półtora roku sama sobie śmiałam się w twarz, że lol, na co ci to, skoro i tak na blogu masz jeszcze dosyć nielicznych (ale kochanych) obserwatorów. I jakoś tak parę tygodni temu do mnie dotarło, że co jeśli są oni tak nieliczni właśnie dlatego, że nie mam fanpeja? A co jeśli taki fanpejdż jeszcze dodatkowo zmotywuje mnie do regularnego pisania? No właśnie, nie wiadomo! Tak czy owak, ostatecznie fanpejdż postanowiłam założyć i już możecie znaleźć go na fejsbuku pod nazwą (nie zgadniecie) Potłuczone Filiżanki. Tak więc zapraszam i czujcie się jak u siebie :D
_____________________
*Choć i tak uważam, że ja bez długich włosów to jak rycerz Roland bez schizofrenii (no lol, gadał sam do siebie i umarł jakieś trzy razy) i strasznie za nimi tęsknię i niecierpliwie czekam aż odrosną
** Tak, tego Mościckiego *_*