Muszę przyznać, że efekt końcowy ani mnie jakoś szczególnie nie zachwycił, ani nie rozczarował. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele rzeczy mogłam zrobić lepiej, poświęcić im więcej czasu i nie spieszyć się aż tak ze wszystkim, ale z drugiej strony to była pierwsza w życiu większa rzecz, jaką uszyłam zupełnie sama (pomocy babci potrzebowałam tylko przy tworzeniu prowizorycznego "wykroju" na chemise i stanik sukni). Jestem więc w pełni usatysfakcjonowana z efektu mojej miesięcznej pracy, który to prezentuje się tak:
Taa-daa!!! |
Miała być Jane Austen - wyszła Zosia z Pana Tadeusza. Ale cóż, bywa! Grunt, to być zadowolonym.
Trochę o samej sukni:
Tak, jest zrobiona z firanki. To chyba najtańszy możliwy do nabycia w takich ilościach materiał. Na pomysł z jego wykorzystaniem wpadłam oglądając nowszą wersję Dumy i Uprzedzenia, gdzie panny Bennet wręcz lubują się w noszeniu tego typu sukni.
Dopiero post factum przyszło mi do głowy, że Duma to tylko film i jego kostiumy wcale nie muszą być w zupełności zgodne historycznie, ale Pinterest i Google Grafika wielokrotnie zapewniły mnie, że w tamtych czasach noszono suknie z cieniutkiego, białego materiału, co było modne zwłaszcza we Francji. Suknie te miały wprawdzie liczniejsze ozdoby niż moja, ale załóżmy, że ja postawiłam na skromność ;D
Moje dzieło można więc uznać za mniej więcej zgodne historycznie (1805 rok). Jakie są inne zalety? Udało mi się zachować wysoko umieszczony stan, co nie było łatwe, zwłaszcza, że nie korzystałam z żadnego wykroju. Cieszę się też, że całkiem zgrabnie wyszło mi z tyłu zapięcie na guziki (plastikowe, z napisem H&M, ale co tam, nikt nie zauważy). Nieźle poradziłam sobie też z lamowaniem dekoltu.
Wad jest niestety trochę więcej. Po pierwsze: rękawki. Robione bez wykroju, trochę krępują mi ruchy. Poza tym jeden z nich przyszywany był ręcznie i odnoszę wrażenie, że zaraz odpadnie Po drugie: suknia z tyłu nieładnie się marszczy, bo materiał ślizgał mi się pod stopką maszyny. Do tego spódnicę podwijałam ręcznie i podwinęłam ją o cal za mało, w związku z czym kilka razy potknęłam się na tym niechcianym "trenie".
No, i to tyle w kwestii regencyjnej bielizny. Nie ma stays (po polsku: sznurówka, regencyjny odpowiednik gorsetu (?)). Nie ma petticoat (czyli halki wierzchniej). Jest tylko chemise (koszula spodnia).
Po prostu nie zdążyłam! Uparłam się, żeby skończyć tę suknie w pierwszym tygodniu ferii. Mimo wielu starań udało mi się zrobić tylko suknię i chemise. Po zrobieniu zdjęcia, które widzieliście na samej górze doszłam jednak do wniosku, że wystarczy mi właściwie to co mam. Założyłąm na siebie chemise, T-shirt z popularnego sklepu Hennes & Mauritz, na to halkę ślubną mojej mamy i suknię. Et voila! Jeśli miałabym kiedykolwiek na serio przebrać się w strój regencyjny, to to mi w zupełności wystarczy, do czasu, aż uda mi się zrobić sobie bonnet (czyli taką regencyjną czapkę) i spencerek (czyli taką regencyjną kurtkę), dokończyć skrojone już stays i uszyć petticoat, które to nie będzie odznaczało się pod suknią. Wtedy będę miała już skończony regencyjny komplecik.
Na razie więc zostawiam regencję, która była dla mnie tylko rozgrzewką przed prawdziwą kostiumową zabawą. Wybrałam ten okres, bo wydawał mi się w miarę prosty, nie wymagający zbyt dużej ilości materiału. Chciałam się przekonać, co umiem i co mogę zrobić, nad czym przy następnym projekcie muszę popracować. Przede wszystkim powinnam:
- Nie spieszyć się. Zrobić wszystko w swoim tępie, nie wyznaczając sobie konkretnego terminu, aby na szyciu nie ucierpiała przypadkiem nauka.
- Korzystać z wykrojów. Zmarnuję w ten sposób mniej materiału i lepiej będzie to wszystko wyglądało.
- Dowiedzieć się jak najwięcej na temat danej epoki. Tym razem nie mówiłam tutaj nic o regencji, bo jak już wspominałam, chodziło mi tylko przetestowanie własnych umiejętności. Następnym razem zacznę projekt jakimś postem wprowadzającym w temat, dokładnie przedstawię wam moje plany i dopiero zacznę szyć.
- Skompletować wszystko. Szyć warstwami, kolejne elementy bielizny, a na koniec suknię. W ten sposób będę pracować i pisać w miarę systematycznie.
- Robić to, na co mam ochotę. Muszę przyznać, że nigdy nie pałałam zbytnią miłością do regencji i praca nad tą suknią nie sprawiła mi nadmiernej radości. Następnym razem razem uszyję to, co naprawdę mnie interesuje, bez względu na ilość wymaganego materiału.
I to chyba tyle na dziś. Ponarzekałam trochę. Pochwaliłam się. Warto by napomknąć Wam jeszcze coś na temat moich planów na przyszłość. Prawdopodobnie wezmę się za epokę edwardiańską (1900-1914), o której wiem całkiem dużo i która wydaje mi się być szalenie pociągającą. Posta wprowadzającego w temat możecie się spodziewać już niebawem!
Jedząc zupę,
Sio.
PS: Po co ja to piszę? Statystyka na Bloggerze mówi mi, że mojego bloga nie czyta nikt poza mną, moją koleżanką, wyimaginowanym przyjacielem Phaflem oraz korektą błędów w Open Office. Cóż, trudno. WASZA STRATA!!!
PS2: Zgodnie z obietnicą, wyżej wymieniona koleżanka, może czuć się pozdrowiona. Ale nie ciesz się, to nic takiego, bo I TAK NIKT POZA TOBĄ TEGO NIE PRZECZYTA!!!