fot. Piotr Żurek |
Ja ogólnie należę do tego typu osób, które łatwo ekscytują się różnymi niesamowitymi sytuacjami. Trudno jest mi więc opisać szczęście, jakie wywołał u mnie widok wnoszonego na salę ogromnego tortu w barwach Francji, grupy żołnierzy w mundurach napoleońskich, małych i uroczych karnecików balowych, aż wreszcie połowy całej Krynoliny, zebranej nagle w jednym małym pomieszczeniu, służącym nam za gotowalnię (czyt. przebieralnię, ale gotowalnia brzmi znacznie bardziej historycznie :D). Przyznaję się - przy tym ostatnim właściwie już zupełnie zapomniałam o tym, że przecież tuż przed wyjściem z domu uroczyście obiecywałam sobie zachowywać się jak dama, i uruchomiwszy tryb egzaltowanego podlotka, zaczęłam bez żadnych skrupułów latać po korytarzach Podchorążówki w samej jedynie koszuli i rozpadających się staysach. O dziwo- nikt się nie gorszył.
Polonez. Polonez był pierwszym tańcem wieczoru. Wszyscy dobrze znamy poloneza, tańczą go zarówno maturzyści, jak i dzieci w podstawówkach i gimnazjach na zakończenie szkół, a potem przy różnych innych okazjach, uprzednio przez pół roku ćwicząc codziennie wszystkie te jakże skomplikowane kroki. To też ja, przyzwyczajona do tych wyczerpujących, wielogodzinnych prób, na hasło "ustawiamy się do poloneza" stanęłam pod ścianą. Nie dość, że przecież nie znałam kroków, to jeszcze nie miałam nawet żadnego odpowiedniego partnera do tańca.
- Co ty robisz?
- Stoję pod ścianą.
- Nie tańczysz?
- Nie mam z kim i nie znam kroków.
- No i co z tego? Nie wygłupiaj się i ustawiaj w szeregu!
W końcu Belle skutecznie udało się namówić mnie do tańca. I przyznam się szczerze, że do tej pory nie do końca wiem jakim cudem udało mi się zatańczyć tego to właśnie poloneza do końca, zupełnie nie znając kroków, a za partnerkę mając Milenę, która również chyba nic nie ogarniała. Można? Można.
fot. Marcin Żurek |
Dobre były te bezy. Słodkie.
fot. Marcin Żurek |
Gadają, gadają, a potem kroków nie znają... fot. Marcin Żurek |
A teraz pora na wybitnie dobrej jakości zdjęcia z mojego telefonu... |
Ale mimo wszystko najbardziej w pamięć zapadły mi ostatnie chwile balu, trochę przed drugą w nocy, kiedy to część gości już wyszła, część się przebierała, a pozostali prowadzili ostatnie, senne rozmowy, siedząc lub leżąc na stojących przy ścianach sali kanapach. Ktoś jeszcze cicho uderzał w klawisze fortepianu. Ktoś jeszcze sennym krokiem tańczył w kącie sali. Ktoś jeszcze w ostatniej chwili próbował resztek ciast. A za oknami drzewa i ławki pokryte śniegiem, tak pięknie lśniącym na tle nocnego nieba.
A mówią, że bajki nie dzieją się naprawdę.
A zdjęcia sukienki pojawią się, kiedy znajdę czas na jej porządne obfotografowanie :D